Święto Shiwy w Keralii.
Nasze życie na Odayama Beach codziennie wygląda tak samo. O 6 rano budzi nas głos muezina wzmocniony głośnikiem z mini meczetu, który stoi 30 m za naszym domkiem. Dodajmy, że muezin nie ma ani głosu ani słuchu. Staramy się tego nie słyszeć i śpimy do 8 godziny. Potem jemy śniadanie na naszej werandzie, które podaje nam nasz "Piętaszek" Kuti. Po jedzeniu idziemy na plażę, patrzymy na wzburzone morze i kołyszące się palmy. Fale osiągają wysokość 2-3 metrów i spadają jak lawina rozlewając się białą śmietaną na brzegu. Kąpiemy się w tej pianie jak najbliżej brzegu, ale i tak fale kotłują nami niemiłosiernie. Pochłonęły Joasi czerwoną czapeczkę.
Około trzeciej po południu idziemy na obiad do naszej restauracji lub do jednej z wielu oddalonych o kilometr od nas, położonych na klifie w miejscowości Varkala. Wreszcie oglądamy cudowny zachód słońca popijając nasze ulubione owocowe lassi.
26 lutego niespodziewanie zamiast muezina budzą nas śpiewy bajanów z hinduskiej świątyni, które zwykle słyszeliśmy około 8 rano. Okazuje się, że na przełomie lutego i marca w 14 dniu księżycowego cyklu, kiedy księżyc staje się ledwo widocznym rogalikiem dolnej części swojej tarczy, w całych Indiach hindusi obchodzą najważniejsze święto narodzin Shiwy tzw. Shirwarati. Śpiewy bajanów i grę na różnych instrumentach słyszymy bez przerwy przez dwie doby. W tym czasie hindusi poszczą, składają ofiary, śpiewem i tańcem chcą uprosić opiekę u potężnego boga Shiwy. Najważniejsze uroczystości odbywają się w drugim dniu festiwalu o 18 godz., na godzinę przed zachodem słońca. Udajemy się nieco wcześniej do świątyni, która znajduje się 150 metrów za naszym ośrodkiem. Już przed wejśc
iem na teren świątyni widzimy tłumy. Ludzie są odświętnie ubrani. Kobiety w strojne sari, bardzo kolorowe, błyszczące świecidełkami. Mężczyźni noszą koszule i tradycyjne lungi, bądź współczesne spodnie. Wielu z nich wyróżnia się zgrabną sylwetką i urodą czarnych "gorących" oczu. Mieszkańcy przychodzą całymi rodzinami, ojcowie dumnie prowadzą swoje córki ubrane jak małe księżniczki w taftowe błyszczące długie sukienki, bransoletki, naszyjniki i wianuszki kwiatów we włosach. Mali "rajowie" też ubrani są odświętnie, stylowo. Kobiety często tulą maleńkie dzieci przy piersi. Widać, że rodzina w Indiach jest czymś niezwykle ważnym.Na dachach okolicznych domów stoi wielu gapiów. Świątynię przystrojono i oświetlono sznurami kolorowych lampek. Wzdłuż drogi sprzedawcy ustawili swoje stragany z obwarzankami, plackami, słodkościami. Sprzedają lody, kolorowe baloniki i bambusowe zieleniejące listeczkami tyczki, jak nasze wielkanocne palmy. Całe święto ma charakter naszego wiejskiego odpustu. Z boku placu przed świątynią stoi wysoka na trzy piętra, konstrukcja z kolorowego kartonu i papieru. Ta wysoka wieża, jakby pagoda, ustawiona jest na długich drążkach, jakby nosidłach ogromnej lektyki. Z każdego z czterech rogów, zwisają linki. Wokół tej wysokiej konstrukcji ustawiają się mężczyźni i młodzi chłopcy. Z przeciwnej strony na prowizorycznej scenie, tańczy mężczyzna w kobiecym kostiumie. Twarz ma umalowaną na zielono. Przewraca oczami i kręci się w kółko, podnosząc to prawą, to lewą stopę. Policjanci i policjantki, w brunatno-zielonych mundurach, pilnują porządku. Panuje nastrój święta, festynu. Przybyło też sporo turystów, takich jak my, z aparatami fotograficznymi w ręku. Zaczyna się najważniejsza część uroczystości. Najpierw na sygnale z megafonów wjeżdżają dwa wozy. Na ich platformach stoją dwie kobiety przebrane za pawie. Mają namalowane na twarzach maski, wielkie kolorowe pióra otaczają ich drobne zatopione w kostiumie, sylwetki. Pojawia się jeszcze mężczyzna przebrany za orła. Macha ogromnymi, białymi skrzydłami przymocowanymi do ramion. Jego maska na twarzy jest groźna, czerwona, straszy dużym nosem małe dziecko, które wybucha płaczem. Punkt kulminacyjny: wejście słoni, ubranych w kolorowe uprzęże. Na grzbietach tych jedynych ocalałych z czasów dinozaurów olbrzymów wjeżdżają przebrani za rajów mężczyźni. Wszyscy zebrani klaszczą w ręce, cieszą się i pokrzykują z zachwytu, W tym momencie rusza wysoka kartonowa wieża. Około sześćdziesięciu mężczyzn unosi na drążkach tę potężną konstrukcję. Wieża przechyla się to w jedną, to w drugą stronę. Kilku mężczyzn steruje nią pociągając za boczne linki. Cały pochód rusza dookoła świątyni. Muszą ją obejść trzy razy. Wieża co rusz przechyla się w jedną bądź drugą stronę. Rozlegają się piski strachu i uciechy gapiów zebranych na dużym placu przed świątynią.. Co się stanie jeśli przeważy na którąś stronę i runie na ziemię? W tym czasie słońce zbliża się do kresu swojej dziennej wędrówki. Wraz z grupą ludzi udajemy się na przybrzeżny klif obejrzeć ten magiczny moment, kiedy wielka pomarańczowa kula zanurza się w bezkresnych wodach oceanu. Nie doczekaliśmy finału religijnego święta ale śpiewy i muzykę słyszeliśmy do rana, aż do chwili kiedy ponownie zabrzmiał codzienny zaśpiew niemuzykalnego muezina. No i znów nakryliśmy poduszką głowy, spaliśmy do ósmej, Rano "Piętaszek" podał nam śniadanie na werandzie i ...tak dalej i dalej.
Około trzeciej po południu idziemy na obiad do naszej restauracji lub do jednej z wielu oddalonych o kilometr od nas, położonych na klifie w miejscowości Varkala. Wreszcie oglądamy cudowny zachód słońca popijając nasze ulubione owocowe lassi.
26 lutego niespodziewanie zamiast muezina budzą nas śpiewy bajanów z hinduskiej świątyni, które zwykle słyszeliśmy około 8 rano. Okazuje się, że na przełomie lutego i marca w 14 dniu księżycowego cyklu, kiedy księżyc staje się ledwo widocznym rogalikiem dolnej części swojej tarczy, w całych Indiach hindusi obchodzą najważniejsze święto narodzin Shiwy tzw. Shirwarati. Śpiewy bajanów i grę na różnych instrumentach słyszymy bez przerwy przez dwie doby. W tym czasie hindusi poszczą, składają ofiary, śpiewem i tańcem chcą uprosić opiekę u potężnego boga Shiwy. Najważniejsze uroczystości odbywają się w drugim dniu festiwalu o 18 godz., na godzinę przed zachodem słońca. Udajemy się nieco wcześniej do świątyni, która znajduje się 150 metrów za naszym ośrodkiem. Już przed wejśc
iem na teren świątyni widzimy tłumy. Ludzie są odświętnie ubrani. Kobiety w strojne sari, bardzo kolorowe, błyszczące świecidełkami. Mężczyźni noszą koszule i tradycyjne lungi, bądź współczesne spodnie. Wielu z nich wyróżnia się zgrabną sylwetką i urodą czarnych "gorących" oczu. Mieszkańcy przychodzą całymi rodzinami, ojcowie dumnie prowadzą swoje córki ubrane jak małe księżniczki w taftowe błyszczące długie sukienki, bransoletki, naszyjniki i wianuszki kwiatów we włosach. Mali "rajowie" też ubrani są odświętnie, stylowo. Kobiety często tulą maleńkie dzieci przy piersi. Widać, że rodzina w Indiach jest czymś niezwykle ważnym.Na dachach okolicznych domów stoi wielu gapiów. Świątynię przystrojono i oświetlono sznurami kolorowych lampek. Wzdłuż drogi sprzedawcy ustawili swoje stragany z obwarzankami, plackami, słodkościami. Sprzedają lody, kolorowe baloniki i bambusowe zieleniejące listeczkami tyczki, jak nasze wielkanocne palmy. Całe święto ma charakter naszego wiejskiego odpustu. Z boku placu przed świątynią stoi wysoka na trzy piętra, konstrukcja z kolorowego kartonu i papieru. Ta wysoka wieża, jakby pagoda, ustawiona jest na długich drążkach, jakby nosidłach ogromnej lektyki. Z każdego z czterech rogów, zwisają linki. Wokół tej wysokiej konstrukcji ustawiają się mężczyźni i młodzi chłopcy. Z przeciwnej strony na prowizorycznej scenie, tańczy mężczyzna w kobiecym kostiumie. Twarz ma umalowaną na zielono. Przewraca oczami i kręci się w kółko, podnosząc to prawą, to lewą stopę. Policjanci i policjantki, w brunatno-zielonych mundurach, pilnują porządku. Panuje nastrój święta, festynu. Przybyło też sporo turystów, takich jak my, z aparatami fotograficznymi w ręku. Zaczyna się najważniejsza część uroczystości. Najpierw na sygnale z megafonów wjeżdżają dwa wozy. Na ich platformach stoją dwie kobiety przebrane za pawie. Mają namalowane na twarzach maski, wielkie kolorowe pióra otaczają ich drobne zatopione w kostiumie, sylwetki. Pojawia się jeszcze mężczyzna przebrany za orła. Macha ogromnymi, białymi skrzydłami przymocowanymi do ramion. Jego maska na twarzy jest groźna, czerwona, straszy dużym nosem małe dziecko, które wybucha płaczem. Punkt kulminacyjny: wejście słoni, ubranych w kolorowe uprzęże. Na grzbietach tych jedynych ocalałych z czasów dinozaurów olbrzymów wjeżdżają przebrani za rajów mężczyźni. Wszyscy zebrani klaszczą w ręce, cieszą się i pokrzykują z zachwytu, W tym momencie rusza wysoka kartonowa wieża. Około sześćdziesięciu mężczyzn unosi na drążkach tę potężną konstrukcję. Wieża przechyla się to w jedną, to w drugą stronę. Kilku mężczyzn steruje nią pociągając za boczne linki. Cały pochód rusza dookoła świątyni. Muszą ją obejść trzy razy. Wieża co rusz przechyla się w jedną bądź drugą stronę. Rozlegają się piski strachu i uciechy gapiów zebranych na dużym placu przed świątynią.. Co się stanie jeśli przeważy na którąś stronę i runie na ziemię? W tym czasie słońce zbliża się do kresu swojej dziennej wędrówki. Wraz z grupą ludzi udajemy się na przybrzeżny klif obejrzeć ten magiczny moment, kiedy wielka pomarańczowa kula zanurza się w bezkresnych wodach oceanu. Nie doczekaliśmy finału religijnego święta ale śpiewy i muzykę słyszeliśmy do rana, aż do chwili kiedy ponownie zabrzmiał codzienny zaśpiew niemuzykalnego muezina. No i znów nakryliśmy poduszką głowy, spaliśmy do ósmej, Rano "Piętaszek" podał nam śniadanie na werandzie i ...tak dalej i dalej.
Komentarze