Niech żyje Udaipur

Już o siódmej rano wyjechaliśmy pociągiem z Jaipuru do Udaipuru. Wybraliśmy ekspres, drugą klasę AC, co w tym wypadku znaczyło nawiew ciepłego powietrza zamiast chłodzenia. W przedziale były cztery miejsca do spania (mimo że jechaliśmy w dzień). Konduktor rozdał po dwa czyste prześcieradła, dwa koce i poduszkę. Mogliśmy więc pod spać do woli. Sprzedawcy roznosili ciepłą kawę i herbatę, podróż była bardzo przyjemna. I takie też mogą być Indie gdy się trochę więcej zapłaci. 
Dojechaliśmy po ośmiu godzinach i tylko z godzinnym opóźnieniem. Udaipur jest miastem pięknie położonym nad jeziorem Pichola. Tak naprawdę przypomina Wenecję. Domy przy brzegu zatapiają się w wodzie. Na jeziorze są wyspy, a na jednej z nich pałacowy hotel - wejście tylko dla rezydentów. Na drugą wyspę też z hotelem dowozi nas łódź podczas godzinnej wycieczki. 
Udaipur to urocze miasto, liczy 600 tys mieszkańców, a swoją urodę zawdzięcza XVI-XVII-wiecznej zabudowie z czasów pierwszych Maharadżów. Założył je w 1568 roku tj na rok przed naszą Unią Lubelską, Maharana Udai Singh II. Uliczki starego miasta są wąskie i kręte. Po każdej za stron znajdują się otwarte świątynie i sklepiki z nawołującymi sprzedawcami. Wznosząc oczy do góry widzimy piękne fasady starych domów, smakowicie dekorowane balkonikami, wykuszami, różnymi elementami zdobnymi. Gdzieniegdzie widzimy malowane kolorowo murale, a na dachu niemal każdej kamieniczki restauracja pod gołym niebem z widokiem na jezioro, wieżyczki świątyń i pałacu, a z dala okalające wszystko góry. Dochodzimy do nabrzeża przez trójłukową murowaną bramę. Schody prowadzące do jeziora tzw ghaty służą hindusom do porannych ablucji, składania ofiarnej puji, a kobietom do prania bielizny. Po lewej stronie nabrzeża rozciąga się dwustumetrowej długości, fasada Pałacu. Po przeciwnej stronie jeziora stylowe zabudowania bielą się w słońcu. Na tę drugą stronę prowadzą dwa mosty, jakby repliki mostu Marko Polo tego z Wenecji i jego powtórki w letniej rezydencji w Pekinie. 
Nasz hotel Kumbha Palace, (z tym pałacem to lekka przesada) znajduje się 150 metrów od ruchliwej ulicy, którą jak wszędzie w Indiach przepychają się setki riksz, samochodów rowerów, ludzi, krów, objuczonych osłów, a przede wszystkim te cholerne skutery. Hotel jest otoczony zielenią, ma dziedziniec i taras z restauracją na dachu. Pokój nasz jest słoneczny, a w oknach ma kolorowe szybki. Widok z hotelu jest na mury okalające prawdziwy pałac po których ganiają całe małpie rodziny. Za murem widać koronkowe wieżyczki, mniejsze i większe kopułki pałacu. Wieczorami ta cudna architektura jest pięknie oświetlona. 
Pierwszą wiadomością jaką otrzymujemy jest ta, że król w tych dniach się żeni, dlatego musimy pałac zwiedzić nazajutrz, potem będzie przez pięć dni zamknięty. Zwiedzanie zaczynamy zaraz po śniadaniu, przechodzimy przez dziesiątki pokoi, krużganków, galerii i korytarzy. Z każdego okna rozpościera się piękny widok na jezioro Pichola, na budynki miasta i góry. Najbardziej z ekspozycji pałacowej podoba nam się malarstwo miniaturowe. Niezwykle urodziwe, kolorowe, przedstawia tutejsze życie. Mimo że naiwne ma w sobie wielką urodę. Podoba się nam też umeblowanie apartamentu Maharadży, który jako pierwszy podpisał zgodę na włączenie Radżastanu do wolnych zjednoczonych Indii. W gabinecie jego stoi spalinowy wiatrak, prototyp klimatyzatora. W łazience widzimy zabawny sedes w kształcie fotela z odsuwaną jak w dawnym piórniku deską. W hotelowej części pałacu znajduje się niezwykła kolekcja. Zamówił ją Maharana Sajjan Singh w 1877 roku z Anglii. Jest to komplet mebli z kryształu: tron, łoże, fotele, krzesła, stoły i konsole, żyrandole i zastawa stołowa. Kolekcja dopłynęła statkiem do Indii niestety już po śmierci króla. Dlatego stała nierozpakowana przez 110 lat. Po tak długim czasie wreszcie ją rozpakowano i udostępniono publiczności.
Obecny czas tu w Radżastanie to czas pełni księżyca, najlepszy czas na zawieranie ślubów. Dlatego codziennie wieczorami na głównej ulicy można spotkać pięknie ubranego pana młodego jako jeźdźca na odświętnie przystrojonym białym koniu, w asyście drużbów, trębaczy i  bębniarzy. Wśród gości weselnych i gapiów,witany symbolicznym jadłem przez przyszłą teściową przecina mieczem wstęgę i wjeżdża do świątyni, gdzie czeka na niego jego wybranka.
Dzisiaj lunch zjedliśmy przy okazji zwiedzania niezwykłej kolekcji Maharadżów, starych stylowych samochodów z lat 1926-1989. Był tam Rolls Royce z 1934 roku, którym jeździł sam James Bond w filmie "Octopussy (Ośmiornica). Słynny amerykański Super Buick z 1946 (wolę Buicka od pomnika - mawiał znany scenograf Andrzej Sadowski). Siedmioosobowy Cadillac z 1938 i drugi Cadillac, którym w 1961 przejechała z lotniska brytyjska królowa Elżbieta II, a wczoraj pojechał na lotnisko młody król po swoją narzeczoną z Odishi. Był też Mercedes z 1989 roku, takim samym modelem jeździł Józio w Niemczech, a Joasia upodobała sobie sportowe MG TC z 1946 roku. Ogólnie bardzo się nam podoba w Udaipurze, gdyby jeszcze zamiast obrzydliwych motorów uliczkami miasta jeździły wozy zaprzężone w osły, byłoby wtedy naprawdę cudnie. Szukamy happy lassi żeby wypić zdrowie syna Kuby. Zupełnie przypadkowo trafiliśmy na ciekawy występ hinduskich artystów. 














Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Trzecia seria zdjęć pt. "Hinduskie pojazdy".

Świątynia Lepakshi

Po roku "Ich dwoje w Indiach"