Hampi - Wigilia Bożego Narodzenia
W Wigilię Bożego Narodzenia o świcie po przybyliśmy do małego Hampi. W XV-XVI wieku była to tętniąca życiem, półmilionowa metropolia. Centrum handlu i miasto wielu pięknych świątyń.
Z przystanku autobusowego mamy auto rikszę, wybraną spośród 20 - niecierpliwie czekających na przyjazd naszego nocnego autobusu z Panjim na Goa.
Podróż była ekstremalna. To jedno z takich doświadczeń, które mój syn wcześniej przed podróżą określił - Indie bywają trudne! Autobus niby sleeper, ale bardzo ciasny, zatłoczony i duszny. Do tego nasze plecaki z trudem wtarmosiliśmy na nasze podwójne łóżko, bo oczywiście nie było na nie bagażowni. Drogi w Indiach to katastrofa. Trzęsło nas okropnie, myślałam, że będę zwracać mój tygodniowy posiłek. Co się zresztą stało tuż po przyjeździe.
Hampi jawi się jako miejsce nierealistyczne, krajobraz ruin świątyń wśród wielkich skał ułożonych jedna na drugiej, ludzką ręka. Dosłownie głaz na głazie. To rezultat trwających miliony lat wybuchów wulkanów, choć tutejsi mieszkańcy są przekonani, że to król małp Hamun walczył z wrogami i tak to wszystko porozrzucał. Siłacz!
Hampi dzisiaj to mała wioska żyjąca tylko z turystów. A ci przybywają licznie z całego świata. Żaden z rikszarzy nie miał butów, więc jednak żyją chyba nie za dostatnio.
My do tego niezwykłego miejsca zjechaliśmy po to, żeby odnaleźć naszą wigilijną stajenkę w Bobby Gesthouse. Hampi przywitała nas wystrojem świątecznym. Tutaj jak wszędzie w Indiach są katolicy. Szacuje się, że jest ich około 15 procent. Zresztą wszyscy obchodzą Christmas Party, bo to przyciąga turystów. Dopiero jutro będziemy zwiedzać bo dzisiaj Joasia spadła ze schodów i musieliśmy odwiedzić skromny szpitalik, gdzie zszyto mi ranę na nodze.
Schody są tu jak wszystko inne totalnie nierówne. Już wiemy, że wszyscy którzy narzekają na polską czy europejską służbę zdrowia powinni przyjechać na leczenie do Indii.
Wesołych Świat!
Feralne schody
Przyjęcie do szpitala
Katolicy świętują Boże Narodzenie
Joasia w towarzystwie (ten z tyłu) kierowcy tuk tuka czeka na zabieg
Odpoczynek w pokoju hotelowym po zabiegu
Z przystanku autobusowego mamy auto rikszę, wybraną spośród 20 - niecierpliwie czekających na przyjazd naszego nocnego autobusu z Panjim na Goa.
Podróż była ekstremalna. To jedno z takich doświadczeń, które mój syn wcześniej przed podróżą określił - Indie bywają trudne! Autobus niby sleeper, ale bardzo ciasny, zatłoczony i duszny. Do tego nasze plecaki z trudem wtarmosiliśmy na nasze podwójne łóżko, bo oczywiście nie było na nie bagażowni. Drogi w Indiach to katastrofa. Trzęsło nas okropnie, myślałam, że będę zwracać mój tygodniowy posiłek. Co się zresztą stało tuż po przyjeździe.
Hampi jawi się jako miejsce nierealistyczne, krajobraz ruin świątyń wśród wielkich skał ułożonych jedna na drugiej, ludzką ręka. Dosłownie głaz na głazie. To rezultat trwających miliony lat wybuchów wulkanów, choć tutejsi mieszkańcy są przekonani, że to król małp Hamun walczył z wrogami i tak to wszystko porozrzucał. Siłacz!
Hampi dzisiaj to mała wioska żyjąca tylko z turystów. A ci przybywają licznie z całego świata. Żaden z rikszarzy nie miał butów, więc jednak żyją chyba nie za dostatnio.
My do tego niezwykłego miejsca zjechaliśmy po to, żeby odnaleźć naszą wigilijną stajenkę w Bobby Gesthouse. Hampi przywitała nas wystrojem świątecznym. Tutaj jak wszędzie w Indiach są katolicy. Szacuje się, że jest ich około 15 procent. Zresztą wszyscy obchodzą Christmas Party, bo to przyciąga turystów. Dopiero jutro będziemy zwiedzać bo dzisiaj Joasia spadła ze schodów i musieliśmy odwiedzić skromny szpitalik, gdzie zszyto mi ranę na nodze.
Schody są tu jak wszystko inne totalnie nierówne. Już wiemy, że wszyscy którzy narzekają na polską czy europejską służbę zdrowia powinni przyjechać na leczenie do Indii.
Wesołych Świat!
Feralne schody
Przyjęcie do szpitala
Katolicy świętują Boże Narodzenie
Joasia w towarzystwie (ten z tyłu) kierowcy tuk tuka czeka na zabieg
Odpoczynek w pokoju hotelowym po zabiegu
Komentarze