Na plaży w Gokarnie stan Karnataka

Oto znaleźliśmy się na plaży zachodniego wybrzeża Indii, w miejscowości Gokarna stanu Karnataka. Za nami mordercza podróż, trwająca całą dobę, z Puttaparthi do naszego nowego miejsca pobytu. Jechaliśmy najpierw taksówką z Aśramu do dworca w Bangalore za sumę 2200 rps. Ta część podróży była luksusowa. Wietrzyk z otwartych okien przyjemnie chłodził nasze głowy, oglądaliśmy mijane wioski, czerwoną ziemię, bananowe lasy, uprawne pola ryżowe. W Bangaluru, zasłanialiśmy już twarze szalem, żeby nie wdychać oparów miejskiego smogu. To blisko dziesięciomilionowe miasto jak każda duża aglomeracja Indii, tonie w odorze spalin, rozjeżdżane codziennie przez miliony motorów, autoriksz, samochodów i autobusów. Pewnie ugrzęźlibyśmy w tym potwornym korku, gdyby nie specyficzna, cyrkowa jazda tutejszych kierowców. Właściwie nie ma zasad ruchu. Jest tylko dynamika, zręczność, jazda slalomem, wzajemna uważność i współodpowiedzialność. Parę razy podczas tej jazdy zamykaliśmy oczy ze strachu, modląc się po cichu, a niektórzy mimo strachu, przysnęli na jakieś pół godziny.
Dworzec w Bangalore jest stary, duży i jak wszystkie miejskie dworce w Indiach, przeludniony. Stacja obsługuje 10 peronów, to jest aż 20 torów. Na dworcu ludzie koczują często godzinami. Porozkładane śpiwory, koce, całe rodziny jedzą i śpią, czekając na swój pociąg, który przewozi ich często na drugi koniec Indii. Podróż do Delhi na przykład, trwa aż 3 doby, o ile pociąg się nie spóźni, co tutaj przy nie wystarczająco rozbudowanej sieci torów na wymijanie składów z przeciwnych stron, jest bardzo częste. Na dworcu zatrzymujemy się w poczekalni dla pasażerów klasy AC. Tym razem to nie jest prawdą w naszym wypadku, bo wybraliśmy wariant sleepera bez klimatyzacji. Dwa razy taniej, a różnica komfortu niewielka. Z poczekalni przenosimy się do dworcowej restauracji i zdążamy wypić jeszcze herbatę i zjeść sandwicza z pomidorem i ogórkiem. Oprócz tej wegetariańskiej restauracji jest jeszcze inna z daniami mięsnymi, najczęstsze to dania z kurczaka. Są też różne kioski ze snackami i napojami, jakieś małe stragany, informacja dworcowa i kasy biletowe. O godzinie 20 schodzimy na 5 peron do podstawionego już „Karwar Expresu”. Nasz 8 wagon, jak wszystkie sleepery 3 klasy, ma okratowane, ale otwierane okna. Przedziały nie są zamykane, w każdym jest po 6 rozkładanych łóżek, a na korytarzu jeszcze dwa -dolne i środkowe. W naszej części śpi nasza czwórka, to jest Halina z mężem Krzysztofem, my oraz troje Hindusów, matka z dziewiętnastoletnim synem i jego równolatką, śliczną koleżanką z inżynierskiej szkoły. Oj, inżynierów to Indiom potrzeba, gdyż proste urządzenia to najczęściej techniczna fuszerka.
Po korytarzach biegają sprzedawcy herbaty i kawy, cały czas pokrzykując „ czaj, czaj, koffi, koffi”. Proponują też samosy, czyli małe pierożki z francuskiego ciasta, nadziewane warzywami, na ostro. Pociąg się wlecze, z rzadka przyspiesza ale potem staje długo na stacjach, bocznicach i tak podróż na dystansie 805 km wydłuża się z 16 do 19 godzin.
Nareszcie wysiadamy w Gokarna Road i tuk tukiem dojeżdżamy do naszej Middle Beach w Gokarnie. Upał straszny, a my musimy znaleźć dla siebie lokum, blisko morza, 2 pokoje, każdy z łazienką i chociaż wiatrakiem. Udaje się! Mamy nowe domki z bambusa, kryte strzechą, z małym tarasikiem, przy samej plaży, frontem do morza. Godzimy się na sumę 800 rps za noc, mimo, że jak się orientujemy w okolicy można wynająć podobny domek już za 250 rps. Podobny, ale nie nowy, bez okien, i nie przy morzu, a na tyłach restauracji. Właściciel doposaża nasze nowe domki w moskitiery (konieczne, komary nie dawały spać), wieszaki, lustro, więcej krzeseł i stół. Wszystko nowe, bo jesteśmy pierwszymi lokatorami bungalowów.
Stołujemy się w pobliskiej restauracji Hemashree Garden, na razie tak nam się spodobała, że nie próbujemy innych, rozsianych wzdłuż plaży. Plaża jest szeroka, niemal pusta, od popołudnia dodatkowo rozszerza się o jakieś 50 metrów dzięki odpływom. Ciągnie się zaś przez około 5 kilometrów, aż do wzgórz z każdej ze stron, za którymi kryją się kolejne zatoki z plażami Om, Kudly,
Paradise i Half Moon.
Na plaży od rana wszyscy ćwiczą, najczęściej jogę, ale także Tajczi, gimnastykę, biegają pływają, spacerują wzdłuż morza. W restauracjach można podłączyć się do Wi Fi, toteż oprócz posiłków spędzamy tam czas na pisaniu listów, bloga i czytaniu wiadomości z Polski i ze Świata, nienajlepszych, niestety. Pozdrawiamy i biegniemy do wody!





                                     
                              Męska część "Ich dwoje w Indiach" z właścicielką sklepiku w Gokarnie




                                          Całkiem przyjazny dworzec kolejowy w Bangalore


 

                                          Żeńska część "Ich dwoje w Indiach" w pociągu




                                          Mijany pejzaż stanu Karnataka




                                          Kolejny sympatyczny widok zza okna




                                          Nasz domek




                                          Pierwszy zachód słońca




                                          Joasia i Halina na "ściance"




                                          Nasza plaża jak widać niezaludniona




                                         Centrum Gokarny




                                         A tuk tuki czekają na klienta




                                        Jeden z wielu pielgrzymów przybywający do Gokarny



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Trzecia seria zdjęć pt. "Hinduskie pojazdy".

Świątynia Lepakshi

Po roku "Ich dwoje w Indiach"